Wino i książki - czyli o tym, jak ludzie nie czytają.
Na targi weszłam swoim pięknym wejściem dla VIPów i reszty równie important personsów o godzinie 12, dnia pierwszego, czyli w czwartek. Dostałam bilety na wszystkie cztery dni. Zasmuciło mnie tylko to, że wstęp na targi jest jednorazowy - przy wejściu odrywa się karnecik, więc nie ma opcji ponownego wejścia po wyjściu z budynku. Minus dla palaczy, bo reszcie uczestników raczej nie mogło to aż tak przeszkadzać, skoro EXPO mieści się pośrodku niczego. Mimo to, brakowało mi porządnych identyfikatorów, które rozdawane były tylko wystawcom i gościom specjalnym.
Bardzo, ale to bardzo, zdziwiła mnie ilość ludzi na targach. Złapano mnie na krótki wywiad i dokładnie to powiedziałam telewizji - mówi się, że czytelnictwo w Polsce leci na łeb i szyję, a takiej ilości ludzi nie widziałam nawet na targach kosmetycznych. Coś jest więc tutaj nie tak. Czy te statystyki są wyssane z palca, czy to może ja miałam omamy i wcale nie wpadałam z każdym krokiem w innego człowieka?
Jedno jest oczywiste - pomimo godziny południowej w trakcie tygodnia (ludzie pracują i się uczą w takich porach), ruch był ogromny, a pod budynek podjeżdżały autobusy z wycieczkami. Sama pomogłam jednej grupce gimnazjalistów z opiekunem dojść na miejsce. Ciężko jest mi sobie wyobrazić, co się będzie tam dziać w weekend.
Ten tłok w pewnym momencie bardzo zaczął mnie męczyć. Do tego hale i ilość wystawców wydawały się nie kończyć. Mam nadzieję, że żadne dziecko nie zagubiło się wśród tylu ludzi i książek.
Przechodząc do wystawców, czy też wydawnictw - zaskoczyła mnie różnorodność rzeczy, które można było znaleźć na półkach. Spodziewałam się materiałów typowych dla wszystkich księgarni. Tymczasem, oprócz znanych wydawnictw czy księgarni internetowych (które też nie przyjechały z całym asortymentem, a wybranymi tytułami), pojawiło się dużo mniejszych wydawnictw, wyspecjalizowanych w konkretnych tematach. Na halach można znaleźć mnóstwo książek o tematyce religijnej. Naprawdę mnóstwo. Strefa z książkami dla dzieci i komiksami też jest dość potężna. Niespecjalnie interesują mnie bajki czy utwory z obrazkami, ale najwidoczniej innych tak. To, co natomiast mnie zainteresowało to Kwiaty Orientu. Wydawnictwo autorów wschodnich, w tym koreańskich, czy też innych ludzi poruszających tematy Azji Wschodniej. Ceny książek były nawet lepsze niż w ich sklepie internetowym, z tym, że wielu pozycji już po prostu nie było. A byłam zainteresowana tomikami opowiadań.
Ku mojej radości, zauważyłam całe dwa stoiska z publikacjami po angielsku. Co prawda, cena takich cudów oscylowała w granicach standardowych cen droższych książek. Będąc w Anglii sama kupowałam wiele książek i wiem, że cena okładkowa to pic na wodę, bo spokojnie książki warte 10 funtów, można kupić o połowę taniej. Tak więc zażyczenie sobie 70zł za najnowsze wydanie Harrego Pottera (to w kolorach domu, #slytherin) trochę mnie przygnębiło i zachciało mi się wylecieć do UK raz jeszcze. Bardzo przykre jest to, jak drogie dla nas są tomy wydane w innych językach.
Oprócz typowych, popularnych wydawnictw, na targach pojawiło się też dużo wydawnictw uniwersyteckich. Oczywiście, wszystkiemu starałam się przyglądać, ale nic nie zwróciło mojej uwagi. To będzie niegrzeczne z mojej strony, ale potraktowałam to, jak naukowy bełkot. Literatura naukowa jest super, ale jednak musi mnie zainteresować.
Zdziwiła mnie obecność stoiska plastycznego, czy yatty. I oczywiście, nie mogło zabraknąć Golden Lips, choć mi na ich stoisku zabrakło widocznych cen. Czy nawet niewidocznych. Chciałabym jednak wiedzieć, co ile kosztuje.
Przechodzimy do programu towarzyszącego, bo to właśnie on jest dla mnie najważniejszy, niezależnie gdzie się pojawiam. Nie ważne, czy to targi, czy konwenty. Zakupy zakupami, ale powinnam mieć możliwość uczestnictwa w różnych ciekawych panelach. Niestety, tegoroczne targi bardzo mnie pod tym względem zawiodły. 85% programu to spotkania z polskimi autorami. Mogę być ignorantką, ale z listy pisarzy znałam może jakąś piątkę. A może oni faktycznie są nieznani, skoro moi znajomi też nigdy wcześniej o żadnym z nich nie słyszeli. Naprawdę chciałabym zainteresować się polską sceną, ale ciężko jest to zrobić, jeżeli trafiają na nią głównie książki dla dzieci, albo perełki typu Rolnik szuka żony. Nie żartuję, to naprawdę powstało i nawet można było się zgłosić po autograf.
10% to natomiast zajęcia dedykowane dzieciom. Różne aktywności plastyczne, na które w większości należało się zapisać. I w końcu moje 5% to panele, na które mogłabym pójść. Ale jak już się odbywały, to wszystkie w tym samym czasie. A szkoda. Nawet nie chciało mi się zostawać, choć "dobre praktyki w umowach prawa autorskiego - jak wyważyć interesy autora i wydawcy", "system antyplagiatowy i antypiracki - ochrona własności intelektualnej wydawcy" czy "o standaryzacji rynku wydawniczego w Polsce" naprawdę zapowiadało się świetnie. Ale jednak zdecydowano się przeprowadzić wszystko w tych samych godzinach. Wiem, że dzisiaj o godzinie 12 jest spotkanie blogerów i recenzentów z Grupą Wydawniczą Publicat S.A, ale mój dzisiejszy plan dnia jest tak napięty, że wątpię, żebym zdążyła się tam pojawić na tą godzinę.
Zaplusowano za to ilością miejsc przystosowanych do odpoczynku, wypicia kawy, zjedzenia ciastka i przeczytania książki. Ponadto, w takich strefach zawsze pojawiał się wygodny dywanik, na którym można było bez skrępowania usiąść. Czyli moje klimaty. Co prawda, w większości takich stanowisk, czułam się dziwnie skrępowana. Niby widzisz te stoliczki, te ciasteczka, ale nie wiesz, czy możesz usiąść, czy powinnaś mieć wyższą rangę, żeby w ogóle spojrzeć na tą kanapeczkę i cukiereczka. Ostatecznie, nie przysiadałam się i wędrowałam dalej.
Za to nikt się nie krępował i gdy tylko gość honorowy, czyli Francja, został powitany, wszyscy rzucili się na kanapeczki i wino. Tłok był tak wielki, że nawet nie miałam jak zrobić zdjęcia, bo chciałam jak najszybciej uciec z miejsca. Więc zdjęcie już po wszystkim. Wygląda podejrzanie spokojnie. I podchodząc, jeszcze bardziej czuło się ten spokój, z każdej strony słysząc język francuski.
Zaskakująco, wcale nie kupiłam dużo i dużo nie wydałam. Już wam pokazuję. c:
Nie mogłam się powstrzymać i zdecydowałam się na takie prawdziwe klasyki. Każdy z tomików kosztował 10zł, więc nie żałuję. Zwłaszcza, że są to takie tytuły, które powinno się znać. Więc je poznam, po angielsku.
Myślałam, że kupię dużo na stoisku Kwiatów Orientu i Wydawnictwa Otwartego, ale wybrałam tylko po jednej książce. Zapoznając się z tymi koreańskimi tomami, znaczna większość kręciła się wokół konfucjanizmu i historii, przedstawiając naród jako bardzo zamkniętą grupę. Dlatego sięgnęłam po coś, co najbardziej przypominało powieść - Będę tam autorstwa Shin Kyung Sook. Co do Illuminae, polecała mi to Cori. Właściwie dzięki niej zainteresowałam się też wydawnictwem Moondrive, które obecnie prowadzi akcję, której finalnym efektem ma być wydanie Trzech mrocznych koron. Jestem bardzo zadowolona z tego, że do zakupu dostałam fragment tej opowieści. Dzięki temu będę mogła zdecydować, czy chcę ją zakupić, czy może powinnam sobie odpuścić. Będę tam kosztowało mnie 15, a Illuminae 40zł.
Jeżeli tylko mi się uda, planuję zawitać na targi raz jeszcze w niedzielę. Was też zachęcam do odwiedzenia hali - o ile dobrze pamiętam, jednorazowy bilet kosztuje tylko 7zł. I na pewno znajdziecie coś dla siebie! c:
Do następnego!
No comments: